viernes, 11 de febrero de 2011

Alef -fragment- (versión polaca)

Dochodzę w tej chwili do niewypowiadalnej części mojego opowiadania; tu zaczyna się moja rozpacz, roszpacz pisarza. Wszelki język jest alfabetem symboli, użytkowanie go zakłada przeszłość, którą dzielą rozmówcy. Jakże przekazać innym nieskończoność Alefa, której moja własna trwożliwa wyobrażnia nie jest w stanie objąć? W podobnych sytuacjach mistycy nie szczędzą symboli: ażeby wyrazić boskość, Pers mówi o ptaku, który w jakiś sposób jest wszystkimi ptakami; Alanus ab Insulis o kuli, której centrum jest wszędzie, obwód zaś nigdzie; Ezechiel – o aniele posiadającym cztery twarze, zwrócone jednocześnie na połnoc, południe, wschód i zachód. (Nienadaremnie przypominam te niepojęte analogie, wszystkie one są bowien w pewnym związku z Alefem). Nawet jeżeli bogowie nie odmówią mi wynalezienia jakiegoś równoznacznego obrazu, i tak informacje moje okażą się skażone literaturą, fałszem. Na dodatek sam problem wyliczania, choćby nawet częściowego, nieograniczonej całości pozostaje nierozwiązany. W tym bezmiernej wielkości momencie ujrzałem miliony zdarzeń przecudownych i straszliwych; nic jednak nie zdumiało mnie tak, jak to, że wszystkie one zajmowały to samo miejsce ani nie nakładając się na siebie, ani nie będąc przezroczyste. Wszystko, co ujrzały moje oczy, było równoczesne – to, co opiszę, będzie sukcesywne, bo taką jest natura języka. Mimo to coś niecoś udało mi się uchwycić.

W dolnej części schodów po prawej stronie ujrzałem mieniącą się kulę, o blasku nie do zniesienia. Z początku wydała mi się wirująca, potem zrozumiałem, że było to złudzenie, wynikające z zawrotności obrazów, które się w niej zawierały. Średnica Alefa wynosiła nie więcej niż dwa, trzy centymetry, ale przestrzeń kosmiczna, którą ogarniał, była naturalnej wielkości. Każda rzecz (powiedzmy: tafla zwierciadła) była nieskończonością rzeczy, bowiem było ją widać zupełnie jasno ze wszystkich punktów wszechświata. Widziałem zatłoczone morze, widziałem świt i zmierzch, widziałem tłumy zaludniające Amerykę, widziałem srebrzystą pajęczynę w środku czarnej piramidy, widziałem popękany labirynt (to był Londyn), widziałem nieprzeliczone, tuż koło mnie znajdujące się oczy, przeglądające się we mnie jak w lustrze, widziałem wszystkie zwierciadła planety, z których żadne jednak nie odbijało mojej postaci, widziałem w zaułku ulicy Soler te same płyty, którymi trzydzieści lat temu wyłożone było patio jakiegoś domu we Frey Bentos, widziałem grona, śnieg, tytoń, złoża metali, parę wodną, widziałem wypukłe równikowe pustynie i pojedyncze ziarnka ich piasku, widziałem w Inverness kobietę, której nigdy nie zapomnę, widziałem oszalałą fryzurę, widziałem wyniosłe ciało, widziałem raka piersi, widziałem kupkę pokruszonej ziemi na trotuarze, gdzie uprzednio rosło drzewo, widziałem willę w Adrogué, egzemplarz pierwszego angielskiego przekładu Pliniusza, dokonanego przez Philemona Holland, równocześnie widziałem każdą literę każdej strony (będąc dzieckiem zawsze zdumiewałem się, że litery zamkniętego tomu nie mieszają się i nie gubią w czasie nocy), widziałem noc równoczesną z dniem, widziałem zachód w Querétaro, który wyglądał jak odbicie kolorów bengalskiej róży, widziałem moją samotną sypialnię, widziałem w gabinecie w Alkmaar kulę ziemską pomiędzy dwoma lustrami, które pomnażały ją w nieskończoność, widziałem konie o rozwianych grzywach na jakiejś plaży Morza Kaspijskiego o świcie, widziałem delikatny szkielet ręki, widziałem, jak piszą pocztówki niedobitki tych, co przegrali bitwę, widziałem na wystawie w Mirzapur talię hiszpańskich kart, widziałem ukośne cienie jakichś paproci na podłodze oranżerii, widziałem tygrysy, widziałem poruszające się tłoki maszyn, widziałem żubry, tłumy i armię, wszystkie mrówki, jakie są na ziemi, perskie astrolabium, widziałem w szufladzie biurka – przy czym pismo to przyprawiło mnie o drżenie – listy sprośne, niewiarygodne, niedwuznaczne, które Beatriz pisała do Carlosa Argentino, widziałem ukochany pomnik na Chacaricie, potworne resztki tego, co kiedyś przecudownie tworzyło Beatriz Viterbo, widziałem krążenie mojej ciemnej krwi, widziałem tryby miłości i transfigurację śmierci, widziałem Alefa ze wszystkich punktów, w Alefie widziałem ziemię i w ziemi z powrotem Alefa, i w Alefie ziemię, widziałem moją twarz i moje wnętrzności, widziałem twoją twarz i poczułem zawrót głowy, i płakałem, ponieważ oczy moje ujrzały ten przedmiot tajemny i pełen wszelkich możliwości, którego imię przywłaszczyli sobie ludzie, którego jednak nie widział żaden człowiek: niepojęty wszechświat.



Jorge Luis Borges. Alef, Czytelnik, Warszawa, 1972, s. 190-194.

Jorge Luis Borges. El Aleph, Czytelnik, Varsovia, 1972, páginas 190-194.





Czytane przez Bogusława Sielawę w Warszawie (Polska), 14 lutego o 16.50.

Leído por Boguslaw Sielawa en la ciudad de Varsovia (Polonia), el 14 de febrero de 2011 a las 16:50.

No hay comentarios:

Publicar un comentario